Reklama

Kotan Ozorków to jedyny zespół piłkarski w Polsce złożony z narkomanów oraz byłych narkomanów – tak twierdzą w Łódzkim Związku Piłki Nożnej oraz Departamencie Rozgrywek PZPN.
Skrzyknęli się na początku maja. Kopanie piłki szło im nieźle, więc postanowili zarejestrować klub i wystartować w rozgrywkach ligowych. Grupę chłopców i mężczyzn w wieku od 15 do 27 lat łączy nie tylko miłość do futbolu. Wszyscy mieli przygodę z narkotykami – są w trakcie leczenia lub przechodzą rehabilitację… Zespół nazwali Kotan. -A czy mogła być inna nazwa? – dziwi się Arkadiusz Lewandowski, ojciec przedsięwzięcia, pracownik ośrodka Monaru w Ozorkowie, gdzie zespół ma siedzibę. – Dla nas Marek Kotański to człowiek ikona, świętość.

W drużynie grają pensjonariusze lub -jak o sobie mówią – absolwenci ośrodków z Łodzi, Kęblin, Sokolnik i Ozorkowa. Jest nawet Rosjanin. Wszyscy mają pokręcone życiorysy. Wielu ocierało się o kryminał, było na samym dnie. Udało im się podnieść. Próbują wyjść z nałogu. Piłka nożna ma być w tym pomocna.

To forma rehabilitacji i zapobiegania uzależnieniom – przyznaje Arkadiusz Lewandowski. – Ale nie tylko. To fantastyczny sposób na spędzanie wolnego czasu. Na treningach rozmawiamy o wszystkim. No i nie bez znaczenia jest fakt, że zmusiliśmy się do ruchu. Narkomani to leniuchy.

Stop dla gorzały i fajek
Grać w drużynie to honor, a ja gram i jestem kapitanem – mówi z dumą Mateusz Wrochna, ksywa „Zarazek”.
Dla mnie futbol to nie nowina. Kopałem w Zawiszy Rzgów.
Ale żeby grać, trzeba zadeklarować narkotyczną abstynencję. – I nie ma to tamto – podkreśla Arkadiusz Lewandowski. -Szczerość to jeden z najważniejszych elementów leczenia i rehabilitacji.
Nie tylko zresztą w drużynie. Ci, którzy trafiają do ośrodków Monaru, muszą nie tylko stosować się do regulaminu. A ten przewiduje m.in. pracę od 8.30 do 15. Kto wie, czy nie naj ważniejsze jest jednak trzymanie się głównej z zasady – uczciwości. Osoby przychodzące do ośrodków wyrzekają się nie tylko narkotyków. Szlaban jest też na alkohol, papierosy, a nawet i seks. Muszą się powstrzymywać od agresji i aktywnie uczestniczyć w życiu społeczności.

Nie wszystkim się to udaje. Choćby 19-letni Bartek z Katowic. Kilka razy próbował wyjść z nałogu. A może tylko mu się wydawało, że próbuje. Ozorkowski ośrodek był jego siódmym. – I pewnie ostatnim – wtrąca Arkadiusz Lewandowski. – Łamał nakazy. Został wyrzucony.
Pobyt w ośrodku nie jest łatwy – przyznaje 16-letni Adrian Sygnat, pseudonim „Adi”, z Legnicy. – Jestem tu pół roku. Mam za sobą pierwszy etap leczenia. Naprawdę trzeba wziąć się w garść, po prostu zaprzeć rękami i nogami. Inaczej kicha.

Do ośrodków Monaru dostać się nie jest łatwo. Trzeba czekać nawet i pół roku. – Nie wszyscy trafiają tutaj z własnej woli – mówi 27-letni Michał Jędrzejczyk z Warszawy, ksywa „Batman”. – Często dzięki rodzicom. Bywa jednak i tak, że bodźcem jest strach przed policją, kryminałem.
Właśnie z takich ludzi składa się nasza drużyna – wtrąca 25-letni Damian Gurdziel, trener. Przygodę z futbolem zaczynał w sosnowieckim Zagłębiu. Tam kariery jednak nie zrobił. – Bo ćpałem – mówi z lekkim uśmiechem. W czwartej lidze jednak grał – reprezentował barwy łódzkiego Startu.
Czasem to zachodzę w głowę, jak z takiej zbieraniny narkomanów udało się sklecić drużynę – wyjawia szczerze „Batman”.

Przytułek na Leśnej
Jak już się skrzyknęli, to trzeba było gdzieś grać i trenować. – Stuknęliśmy do władz Ozorkowa – opowiada Arkadiusz Lewandowski. – I to był strzał w dziesiątkę. Otrzymaliśmy, na razie na trzy lata, boisko przy ul. Leśnej. Boisko jak boisko, takie na klasę B. I jest barak z wodą!

Zawodnicy Kotana jednak się zawzięli. Chcą zrobić obiekt jak się patrzy. Już mają bloczki. – Wybudujemy pawilon. Sami. Pacjenci będą zasuwać, aż miło. Myślimy przecież o awansie do klasy A. Choć wynik sportowy nie jest najważniejszy, to jednak miło, jak się wygrywa.
A mamy za sobą dwie wygrane w lidze – wtrąca Mateusz Wrochna. – Ale mamy też ambicje. Ile można grać z jakimś tam Santosem Czechów, Kanarkami Małachowice czy Tygrysem Solca Wielka.

Kotan w lidze prezentuje się okazale. Ma niebieskie stroje zakupione przez sponsorów. Buty i pozostały sprzęt zawodnicy musieli sobie zafundować sami. – Ale rękawice darowała nam jedna pani – mówi Arkadiusz Lewandowski. – Ogłaszała się na Allegro, że handluje sprzętem sportowym. Napisałem do niej i dostałem przesyłkę.

Gdy grają na własnym boisku twórca drużyny z własnej kieszeni opłaca sędziów. Musi wtedy wybulić 80 złotych.

Z „bajzla” i „giganta”
Żeby trafić do drużyny, niektórzy musieli przebyć tysiące kilometrów, jak choćby 27-letni Rosjanin, Siergiej Naboikin. W Polsce jest od 1998 r. Mówi, że bardziej czuje się Polakiem niż Rosjaninem. – Jak jadę do Moskwy, to jestem tak obcy – przyznaje. – A przyjechałem do Polski za namową psychiatrów. Tam w Moskwie nie miałem szans na wyleczenie. W Polsce są specjalne programy dla narkomanów. Mnie pomogło, a byłem na samym dnie. Heroiny sobie nie żałowałem. Brałem praktycznie wszystko co było pod ręką. Leczyłem się 18 miesięcy. Postanowiłem zostać w Polsce. Bałem się, że w Moskwie mogę wrócić do nałogu. I nie żałuję wyboru. Jestem tu na podstawie karty stałego pobytu.

Sasza, jak mówią do Naboikina koledzy, ma narzeczoną Polkę. Mieszkają razem i snują plany. – Wierzę, że nam się uda – mówi. – I pomaga mi w tym drużyna. Tu, bez skrępowania, mogę opowiedzieć o problemach. Zawsze ktoś wyciągnie rękę z pomocą.
Byłem w „bajzlu”, czyli przytułku dla bezdomnych. I to kilka razy – przyznaje bez ogródek „Batman”.
Padłem na samo na dno. Heroina, morfina, maryśka – brałem wszystko co było pod ręką. Gdyby rodzice nie wzięli mnie za pysk, nie wyszedłbym z bagna. Wylądowałem w Gaydynkach koło Orzysza. Dwa razy próbowałem w tamtejszym ośrodku. I dwa razy klęska. W końcu trafiłem do ośrodka w Łodzi. Już ponad rok nie biorę!

„Batman” mieszka w hostelu z dziewczyną – byłą narkomanką. Uczą się pilnie języka angielskiego. Chcą wyjechać z Polski. Tu nie widzą dla siebie przyszłości. – Najbardziej to szkoda mi będzie drużyny – wyznaje. – Piłka nożna to mój żywioł, choć nigdy w klubie nie grałem. Na podwórku byłem za to królem strzelców. Terapia przez futbol to strzał w dziesiątkę.

Maskotką Kotana jest „Adi”. – Mam za sobą już pół roku leczenia. Jestem w ośrodku. Byłem ćpunem. Brałem amfę i marihuanę. Zaczęło się niewinnie, na basenie. Była ciekawość. Potem coraz gorzej. Myślałem tylko o tym, żeby kupić działkę. Wystarczyło 20 złotych. Diler zawsze się znalazł. Działka wystarczała mi na dwa dni. Nie chodziłem do szkoły, choć mówiłem rodzicom, że chodzę. Metę mieliśmy u kumpla. Jego starzy pracowali od 7 do 19. Nikt nas nie kontrolował. W końcu wziął się za mnie kurator. I tak zacząłem leczenie – opowiada.

Damian Gurdziel mógł zrobić karierę nawet w pierwszej lidze. Tak mówi. W juniorach Zagłębia Sosnowiec brylował. Miał nosa do strzelania goli. – Ale zaczęły się rozcieńczalniki, kleje, benzyna. Potem przyszły twardsze narkotyki. Wszystko, co było pod ręką. Karierę szlak trafił. W drużynie jestem, bo chcę zwrócić swój dług Monarowi. On wyciągnął mnie z bagna. A było już tak, że uciekałem na widok każdego policjanta.

Twórca drużyny Arkadiusz Lewandowski, czyli „Lewy”, to także były narkoman. Teraz student pedagogiki, a w przeszłości nawet teologii.

Własna matka wygoniła mnie z domu. Powiedziała, że jeśli nie zacznę się leczyć, nie mam po co wracać. Wymieniła nawet zamki w drzwiach. Wziąłem się za siebie. Po leczeniu musiałem zmierzyć się jednak z rzeczywistością. Ta czasem była brutalna. Dziś odnalazłem się w życiu. A drużyna? Dla wszystkich nas to życie, takie życie po życiu.

Źródło: Dziennik Łódzki, Dariusz Piekarczyk
Data publikacji: 15.09.2006

Reklama