Reklama

Poprzedni wójtowie chcieli praw miejskich, by udowodnić, że coś robią. Teraz można zrobić sobie z Parzęczewa miasto za pieniądze z Unii, których kiedyś nie było.

Spożywczak w rynku. – Aż z Łodzi przyjechaliście, żeby zobaczyć, czy Parzęczew jest miastem?! Zapytajcie lepiej, jak mi się tu żyje – radzi 40-letni na oko mężczyzna w sztruksowej kurtce.

– To jak się żyje?

– Nie narzekam. Pracuję u prywaciarza w Łęczycy. O przeprowadzce nie myślę. W sklepie niczego nie brak. Pod nosem szkoła, przychodnia, apteka, za rok będzie stacja benzynowa. Zarabiam tyle, że wystarczy. To ważne, a nie jakieś prawa miejskie.

Anna Janicka – gospodyni z bursztynem na szyi – nawet cieszy się, że Parzęczew jest wsią. – Co to za miasto by było? Położysz się w poprzek, to głowa w zbożu, a nogi w kartoflach.

Ale kiedyś było inaczej. – Gdy Niesiołowski nad Parzęczewem helikopterem latał i obiecywał miasto, ludzie chcieli go na rękach nosić – pamięta pan Marian, we flanelowej koszuli.

Bo w Parzęczewie mówiło się na Parzęczew Paryż. Paryż?! – Mieszkało tu dużo krawców. Ludzie z wiosek przyjeżdżali się stroić jak do Paryża. A wysoki kościół kojarzył się z wieżą Eiffla – śmieje się ten w sztruksowej kurtce.

Prawie jak Wąchock

W domu kultury wisi dyplom: „Wyrazy uznania dla mieszkańców za upór i zaangażowanie w projekt »Między beznadzieją i sukcesem. Maj 2008 «”. To najkrótsza wizytówka Parzęczewa, który wieki całe jest właśnie „między” Bzurą i Nerem, Wąchockiem i Paryżem, upadkiem i rozkwitem, wsią i miastem.

Rozkwitł po upadku zakonu krzyżackiego. W 1421 r. król Władysław Jagiełło mianował Parzęczew miastem. Ale w 1867 r. w zemście za powstanie styczniowe car Aleksander II zdegradował go do wsi. Dziś znanej głównie z dowcipów jak Wąchock. Na przykład: co leci w kinie w Parzęczewie? Tynki ze ścian.

Już w PRL kolejni wójtowie Parzęczewa marzyli o odzyskaniu praw miejskich. Ostatni wniosek poszedł do ministerstwa w 2003 r. Ministerstwo przysłało delegację, żeby obejrzała Parzęczew. A tu pech. – Ci z Warszawy wychodzą na spacer, a główną ulicą akurat biegną krowy – wspomina pan Kazimierz. "Nie mogliście tych krów gdzieś schować?" – pyta wójta znajomy z ministerstwa. Wniosek o prawa miejskie ląduje w koszu. Oficjalnie: bo mieszkańców Parzęczew ma za mało. Niecały tysiąc.

Ozorków może zazdrościć

Wójt Ryszard Nowakowski długo szuka w biurku ostatniego wniosku o prawa miejskie dla Parzęczewa. Pod stertą teczek leży od pięciu lat: – Teraz te prawa miejskie to dla nas drugorzędny temat. Ważniejsze, by w Parzęczewie żyło się jak w mieście.

Wójt ma ok. 40 lat. Szczupły, wysportowany, w garniturze. Tu się wychował, w Łodzi skończył administrację. Do żadnej partii nie należy, bo – jakakolwiek by ona była – tylko by przeszkadzała w pracy.

Załatwił, że w całym Parzęczewie jest darmowy internet. Można usiąść przed kościołem z laptopem i wysyłać e-maile. A ci, co nie mają komputerów, idą do świetlicy obok rynku. Tam czeka ich kilkadziesiąt. Za darmo.

Na głównej ulicy Mickiewicza – tej, którą pięć lat temu biegły krowy – chodniki z kostki. W budynku szkoły powstało przedszkole. Bez czesnego! Z gabinetu wójta widać autostradę (też za unijne pieniądze). Dzięki niej Parzęczew ma bliżej do Europy, ale i posterunek policji, jakiego zazdrościć może pobliski Ozorków. Posterunek ma rangę autostradowego. Zatrudnia 26 miejscowych. Obok radiowozów lśnią motocykle ścigacze.

Gminne bloki zamiast kotłowni na węgiel ogrzewane są biomasą. Ekologiczną i tanią – od kilku lat nie ma podwyżek za ciepło. Jest wreszcie dobra woda, bo w pobliskim Chrząstowie stanęła stacja uzdatniania. Wcześniej woda miała za dużo żelaza. 69 gospodarstw ma ekologiczne oczyszczalnie ścieków. Ludzie zapomnieli już o szambie.

Największe inwestycje są dopiero w planach. Najważniejsza to sztuczne jezioro. Na wizualizacji: żaglówki, ze ścieżek podziwiają je rowerzyści. – Jezioro przyciągnie turystów – zaciera ręce wójt.

Parzęczew wiedzie Prym

Dawno temu drogę do luksusów otworzyła Parzęczewowi klęska Krzyżaków pod Grunwaldem. Co otwiera ją dziś?

Wójt: – O północy weszliśmy do Unii, a rano w urzędzie był już referat do zdobywania unijnych pieniędzy. Pani Jola jeszcze przed integracją przeszkoliła się w temacie i od razu zaczęła pisać projekty.

 

Na internet, drogi, ogrzewanie i oczyszczalnie. Do dziś uzbierało się 6,5 mln zł. Aby euro płynęło szybciej, powstała fundacja Prym. Na czele stoi pani Jola, czyli Jolanta Pęgowska. "Wulkan energii" – mówią w Parzęczewie. Miejscowa, skończyła marketing i zarządzanie. Nosi spódnice w kwiaty, ciągle odbiera telefony. Rozmawiamy w najładniejszym budynku we wsi. Kiedyś zapuszczona remiza, dziś skomputeryzowane i tętniące życiem Centrum Odnowy Wsi. Również za unijne.

– Te pieniądze są trudne. Łatwo je dostać, ale ciężko sensownie wydać i rozliczyć. Mnóstwo kwitów, biurokracja. A jak nie rozliczysz, każą oddać – opowiada pani Jolanta. Dawniej, jeszcze w gminie, pieniądze, które zdobywała z Unii, zmieniały Parzęczew. Te zdobywane teraz przez fundację mają zmieniać ludzi. – Z drogą sprawa prosta – mówi Pęgowska. – Wylewasz asfalt, stawiasz znak i masz efekt. Ludzie potrzebują czasu, by nabrać chęci do działania.

Co już się udało? Grupy odnowy wsi – czyli zapaleńcy z pomysłami rozrzuceni po okolicy. "Przyszłość KOWALskiego" i "Stolarz, czyli ostatnia deska ratunku" – warsztaty zachęcające młodzież do ginących, ale wciąż potrzebnych zawodów. Ale najdłużej pani Jola opowiada o Śniatowej.

Gospodynie nakrywają szwedzki stół

To wieś położona rzut beretem od Parzęczewa. Czeka tam na nas Elżbieta Gieraga. Kiedyś szefowa urzędu stanu cywilnego, dziś emerytka i prezeska wiejskiego ośrodka kultury, stworzonego też za unijną dotację. – Przed wojną była tu szkoła, potem sklep z wódą. Jeszcze dwa lata temu rudera. Syn napisał projekt i dostaliśmy 20 tysięcy. I zrobiliśmy świetlicę.

Gra radio, stoi telewizor i komputery. Dzieci przychodzą na internet, dorośli na plotki. Pani Ela miała więcej pomysłów, ale brakowało pieniędzy. Dlatego poprosiła o pomoc… panią Jolę.

Pierwszy projekt nazywał się "Pożyteczne wakacje". Przez miesiąc dzieci z Parzęczewa i okolic miały darmowe półkolonie, a na nich "łaciatą przygodę". Doiły krowy, robiły masło w kierzynce i wyciskały serek z praski. A potem zwiedzały najnowocześniejszą oborę we wsi. Taką unijną, gdzie wszystko robi się samo.

– A dla dorosłych robimy majówkę – opowiada pani Ela. – Na ostatniej było 160 rodzin. Panie gotują, jest orkiestra i tańce do rana. Na szwedzkim stole cuda: śledzie z kontrewersa (pańskich lasów), pierogi domińczyńskie (znaczy domęczone, długo gotowane), ale najlepsza jest zupa śniatowska na mięsie mielonym z warzywami. Będziemy robić takie imprezy dla zakładów pracy: obiad, kulig, ognisko w lesie, tańce. Chętni się znajdą, bo okolica piękna.

Jeszcze mi ta Unia ofiarność zahamuje

Do fundacji pani Joli zapukał też Kazimierz Kurtasiński. Kiedyś przewodniczący rady gminy, dziś prezes Ludowego Klubu Sportowego "Orzeł Parzęczew". Swoim granatowym bmw wiezie nas na stadion. Spacerujemy wzdłuż hałd ziemi udających trybuny i słuchamy: – Za dwa lata nie poznacie tego miejsca. Tu stanie trybuna na sześćset osób, tam na trzysta, a za bramką budynek z szatniami i prysznicami. Będzie oświetlenie, może nawet sztuczna trawa. Stadion kosztuje dwa miliony, ale gmina da tylko dwieście tysięcy. Resztę załatwi pani Jola. Z Unii.

Orzeł gra w czwartej lidze. Ambicjami sięga trzeciej. Kurtasiński: – Z takim stadionem na pewno się uda. Przyciągnie sponsorów, ale przede wszystkim chłopaków. Pani Jola już ma projekt, by Unia płaciła za obiad dla trampkarzy i za autobus, który po zajęciach rozwiezie ich do domów.

Fundacja mogłaby też napisać projekt proboszczowi, który myśli o podświetleniu kościoła, ale proboszcz się opiera. – Kuria nawet zachęcała, żeby o te dotacje występować, ale ja jestem staroświecki. Gdy wierni sami coś zrobią, to potem dbają. Taka Unia coś mi da, gazety rozgłoszą i jeszcze mi to ofiarność parafian zahamuje – tłumaczy ks. Jerzy.

Parzęczewska awangarda

Dr Andrzej Pilichowski z Katedry Socjologii Miasta i Wsi Uniwersytetu Łódzkiego przyjechał do Parzęczewa, bo szukał gminy, która wykorzystała szansę daną przez wolny rynek i Unię:

– W latach 90. było tu ciężko. Załamał się przemysł mleczarski, a ludzie żyli z krów. Wierzyli, że problemy rozwiąże zamiana w miasto. Na szczęście pojawili się ludzie z pomysłami i nowe, unijne możliwości. Parzęczew jest awangardą.

Reklama