Reklama

Jan Mucha – na co dzień pracuje w Młodzieżowym Domu Kultury w Ozorkowie, jest szefem kapeli zgierskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Boruta”, pełni funkcję członka Zarządu Polskiego Instytutu Muzycznego w Łodzi. Za swoją długoletnią działalność pedagogiczną i artystyczną został wyróżniony wieloma nagrodami m. in. Medalem Komisji Edukacji Narodowej przyznanym przez Ministra Edukacji Narodowej i Sportu Krystynę Łybacką (2003 r.), Srebrnym Krzyżem Zasługi przyznanym przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego (2002 r.), Nagrodą Starosty Zgierskiego (2000 r.), tytułem Zasłużony dla Miasta Ozorkowa (2000 r.).

FOLKLOR…
Muzyka folklorystyczna, to w obecnych czasach niezbyt popularne hobby, w jaki sposób trafił pan do Zespołu?
Dowiedziałem się od kolegi, że potrzebny jest instrumentalista do kapeli. Początkowo grałem wyłącznie na klarnecie, później także na akordeonie. To był rok 1986, w 1988 r. po raz pierwszy wyjechałem z zespołem do Francji… no i tak się zaczęło. Wówczas szefem kapeli był pan Bolesław Lewandowski, człowiek niezwykle zasłużony dla Zespołu; od 1991 ja przejąłem jego funkcje.

Czy po to, by grać muzykę folklorystyczną potrzebne jest wykształcenie muzyczne?
Oczywiście, bardzo się przydaje, chociaż zdarzają się zdolni amatorzy, którzy sami nauczyli się grać. Ja uczyłem się muzyki od najmłodszych lat, w siódmym roku życia rozpocząłem edukację w szkole muzycznej I stopnia. Później była średnia szkoła muzyczna i kontynuacja edukacji w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy. Gram na klarnecie, akordeonie, fortepianie i saksofonie.

W szkole muzycznej poznaje się przede wszystkim repertuar klasyczny.
To fakt, ale zdobywa się także niezbędne umiejętności techniczne i przygotowanie teoretyczne. Do folkloru, to jednak ciągle za mało. Folklor trzeba czuć, trzeba to lubić. Tak samo jak trzeba „czuć” muzykę Chopina lub Bacha, żeby ją właściwie wykonywać, żeby nie zatracić jej ducha i wartości. Mnie muzyka ludowa interesowała od zawsze. Miałem własny zespół ludowy, trochę grywałem na weselach. Będąc w szkole muzycznej jeździłem po Polsce i zbierałem nagrania oryginalnych kapel ludowych. Kiedyś, gdy magnetofon to była rzadkość na miejscu, ze słuchu spisywaliśmy nuty. Odwiedziłem wówczas różne rejony naszego kraju, mam m. in. pieśni łowickie, łęczyckie, opoczyńskie, góralskie. Z folklorem jestem zżyty od dziecka. Tej muzyki, którą my wykonujemy jako zespół już nie można nazwać „czystym folklorem”, jest to muzyka folklorystyczna, ale stylizowana.

Co to znaczy?
Podstawą są oryginalne pieśni ludowe, które zostały rozpisane na nuty, na poszczególne instrumenty. Kiedyś ludzie grali przede wszystkim ze słuchu – jak się kto nauczył, tak grał, to tak jak z wierszem przekazywanym ustnie – któraś kolejna wersja znacznie różni się od tej pierwotnej. Tak samo było z muzyką – w większości nie korzystano z zapisów nutowych, więc każdy grał trochę inaczej, bo inaczej zapamiętał i przyswoił sobie utwór. Muzycy też grali różnie, często jakość wykonania nie była na wysokim poziomie artystycznym. Dlatego utwory, które my gramy są oparte na melodiach ludowych, ale już profesjonalnie od strony muzycznej „obrobione”. Wiele utworów, które do dziś wykonuje ZPiT „Boruta” opracował dla nas znakomity folklorysta Janusz Kaźmierczak. W tej chwili ja się tym zajmuję. Ponieważ gram na różnych instrumentach nie mam kłopotu, żeby dany utwór rozpisać na klarnet, akordeon, skrzypce itd. Opracowanie utworu jest bardzo ważne, chodzi o to, by nie zatracić ludowości. Często sięgam do starych materiałów np. po Oskara Klberga. Jako członek Polskiego Instytutu Muzycznego, mam wielu znajomych, którzy interesują się taką muzyką, oni podsuwają mi ciekawe materiały. Bez przerwy szukam nowych rzeczy, kseruję nuty, dawniej całe noce spędzałem przepisując je. Najczęściej punkt wyjścia do opracowania utworu stanowi prymka – czyli utwór jednogłosowy, który ja rozpisuję na instrumenty. Potem te utwory łączy się w zestawy, powstają całe widowiska. Nasz zespół tańczy i śpiewa muzykę z regionu łowickiego, łęczyckiego, opoczyńskiego, lubelskiego, cieszyńskiego i innych.

Pana ulubiony pod względem muzycznym region?
Łowicz – jeden z piękniejszych.

Jakie instrumentarium jest typowe dla kapeli ludowej?
To zależy od regionu, ale generalnie – harmonia, akordeon, I i II skrzypce, trąbka, klarnet, kontrabas, bębenek.

Jak przedstawia się skład borucianej kapeli?
Ja gram na akordeonie i klarnecie, Bolesław Lewandowski – harmonia polska, Andrzej Kupczyk – I skrzypce, Daniel Chałupnik – II skrzypce, Zdzisław Krukowski – bębenek, Kamil Mucha – klarnet, Mieczysław Gonczar (nowy w „Borucie”) – kontrabas. Muszę się pochwalić, że przygotowanie muzyczne wszystkich instrumentalistów jest naprawdę na najwyższym, profesjonalnym poziomie.

Długo trwa przygotowanie nowego repertuaru?
Zwykle praca przebiega bardzo sprawnie, każdy z nas dostaje swoje nuty, ćwiczy w domu, potem w zespole musimy się zgrać – popracować nad właściwym rozkładem akcentów, przedłużeń, nad dynamiką, solówkami. To są trudne i długie utwory, częste zmiany rytmiczne, harmoniczne, dla muzyków, którzy nigdy nie grali muzyki ludowej folklor jest bardzo trudny do zagrania. Trzeba znać specyfikę tego gatunku muzyki, jej styl. Ja jestem zadowolony – kapela jest liczna, ładnie brzmi, ludzie wiedzą co robią i dobrze nam się razem pracuje. Funkcją zespołu folklorystycznego jest ocalać od zapomnienia to wszystko, co szeroko określić można mianem „kultury i tradycji ludowej”, a jednak w Polsce takich zespołów się nie docenia. To prawda, muzyka ludowa nie jest u nas dobrze przyjmowana, doceniana. Zupełnie inaczej jest na zachodzie – we Francji, Szwajcarii, Grecji, Turcji – wszędzie byliśmy bardzo gorąco i przyjaźnie przyjmowani, zwłaszcza Polacy od lat mieszkający za granicą z dużym wzruszeniem oglądali nasze występy. Zwykle były pełne sale. Dobrze się nasz folklor prezentuje i taniec i muzyka robią wrażenie.

…I SZCZYPTA POEZJI
Tematem naszej rozmowy są przede wszystkim pana związki z muzyką folklorystyczną, ale to przecież nawet nie połowa pańskich szerokich zainteresowań muzycznych.
Muzyka jest moją pasją i wypełnia właściwie całe życie. Odkąd zacząłem pracę w Łódzkim Towarzystwie Muzycznym w 1967 r. jako nauczyciel gry na akordeonie, aż do dziś kontynuuję pracę pedagogiczną. Prowadziłem ogniska muzyczne, uczyłem muzyki w szkołach podstawowych. Od 1981 r. pracuję w Młodzieżowym Domu Kultury w Ozorkowie. Zajmuję się tam głównie poezją śpiewaną i piosenką aktorską. Moi podopieczni odnoszą sukcesy na konkursach muzycznych. W 1996 r. na Wojewódzkim Przeglądzie Zespołów Artystycznych Dzieci i Młodzieży „Konfrrontacje” w Łodzi moje wychowanki zajęły trzy pierwsze miejsca – Agata Tymińska, Katarzyna Stasiak i Katarzyna Wacławek. Agnieszka Kasza, którą od dziecka uczyłem śpiewu, była najmłodszą debiutantką w 1995 r. na festiwalu w Opolu, na eliminacje w Warszawie zgłosiło się 600 osób; teraz jest aktorką. Chłopak z Łęczycy, którego uczyłem grać na klarnecie, dziś gra w Wojskowej Orkiestrze Dętej w Gdyni, odwiedza mnie, kiedy przyjeżdża do domu. To bardzo miłe.

Lubi pan pracę z młodzieżą?
Bardzo i poświęcam jej wiele czasu. Mamy teraz sześcioosobowy zespół piosenki aktorskiej. Staram się przynosić młodzieży ciekawy repertuar, dużo pomysłów mają oni sami. W muzyce, tak jak w wielu innych zawodach trzeba cały czas być „na bieżąco”. Dużo słucham muzyki, zbieram nagrania, lubię jazz, grywam w zespole rozrywkowym (trąbka, puzon, klarnet, sekcja rytmiczna). Codziennie ćwiczę grę na instrumentach, zwłaszcza instrumenty dęte wymagają fizycznej wytrzymałości. Mój ukochany profesor Franciszek Wesołowski powtarzał zawsze, że dla muzyka najważniejsze są trzy rzeczy – praca, praca i jeszcze raz praca. Talent to za mało. Trzeba się rozwijać. Mnie pasją muzyczną udało się zarazić moich synów – starszy Kamil – zdobył wyższe wykształcenie muzyczne, obecnie także gra w kapeli „Boruty”, młodszy – Mariusz – nie uprawia zawodowo muzyki, ale także się nią interesuje.

Ale takich ludzi „zarażonych pasją” jest ciągle niewielu…
Sadzę, ze nasz system edukacji nie sprzyja rozwojowi talentów, likwiduje się szkolne chóry, zajęć muzycznych jest niewiele. Wrażliwość muzyczna Polaków niewielka. Włosi, Holendrzy, Hiszpanie, Rosjanie świetnie śpiewają… a my jesteśmy trochę narodem głuchym. Mam nadzieję, że to się w przyszłości zmieni. Natomiast póki co bardzo się cieszę, jeśli ktoś przychodzi do mnie na zajęcia muzyczne i wybiera taką właśnie formę spędzania czasu. Cóż, muzyka, sztuka w ogóle to naprawdę bardzo fajna rzecz.

Dziękuję za rozmowę.
Ilustrowany Tygodnik Zgierski, nr 10/2004

Reklama